2014-01-22

SUDDENLY ZIMA




Mamy styczeń. Zdarza się. W styczniu zrobił się minus i spadł śnieg, chyba drugi raz tej zimy taki porządniejszy (pierwszy przyniósł Ksawery). Zdarza się. Potem zaczęły się marznące opady, czyli w rezultacie sopelki, gołoledź i ogólnie ślizgawica. Zdarza się. Spowodowało to kłopoty w transporcie zbiorowym i indywidualnym, miejskim i dalekobieżnym, drogowym i szynowym. Zdarza się. Kolej dalekobieżna pisnęła niemrawo, pogmerała kółkami i prawie zdechła. Zdarza się (nie powinno, ale o tym za chwilę).

Potem dziennikarze, jak to mają w zwyczaju, zaczęli czepiać się ministry stosownej do spraw, a ministra, jak to ma w zwyczaju, odpowiedziała. I się zaczęło. Zapewne każdy z moich czytelników widział już jakiś śmieszny obrazek z jakże chwytną frazą „Sorry, taki mamy klimat”. Ale nie ona, mimo swojego memowego pałera, jest tu najbardziej oburzająca. Przytoczmy:

„Wicepremier Elżbieta Bieńkowska sytuację w "Faktach po Faktach" skomentowała następująco: - Pasażerom to można tylko powiedzieć: Sorry, mamy taki klimat. No niestety.

Zwróciła przy tym uwagę, że na tory w poniedziałek wyjechało cztery tys. pociągów, a tylko dwa utknęły.

- Nic nie poradzimy i wszędzie to się zdarza. PKP Intercity zrobiło wszystko, żeby tych pasażerów jakoś zabezpieczyć.

Bieńkowska oceniła, że "nie była to jakaś niesłychanie dramatyczna sytuacja".

- Ja wiem, że to może nie jest medialne i telewizyjne, ale przecież każdy człowiek w Polsce zdaje sobie sprawę, że zima w Polsce jest. I że jak zima w Polsce jest, to czasami się zdarzy, że coś na linii się podzieje, np. z lodem - oceniła.

I dodała: - Absolutnie nie dam sobie powiedzieć, że dzisiaj coś się stało strasznego. Stało się coś bardzo niewygodnego dla pasażerów dwóch pociągów. Ale jeszcze raz powtórzę: 3998 pociągów dojechało do stacji właściwie bez opóźnień.”

Co to jest, to ja nawet nie wiem. I nie chodzi o to, że Bieńkowska powinna ponosić jakąś osobistą odpowiedzialność za gołoledź, gradobicie i koklusz czy smętny stan polskiej kolei. Nie powinna. Ale ten poziom oderwania od rzeczywistości to nawet w obecnym rządzie jest rzadko spotykany.

W czasie kiedy ministra sadziła te kocopały w telewizji, w Pawłowie Wielkopolskim dwieście osób spędzało kolejną godzinę w podróży, siedząc w pociągu Regio do którego przesiedli się z jednego z tych słynnych dwóch unieruchomionych pociągów, bez ogrzewania, wody czy innych tego typu luksusów, oczywiście również bez żadnej informacji czy, kiedy i jak pojadą dalej. Pojechali w końcu, autobusami. Ciężko stwierdzić czy wpływ na to miało że ktoś w końcu zadzwonił do mediów, czy nie. Zarządzanie kryzysowe? Jakie zarządzanie kryzysowe, jak zima w Polsce jest, to czasami coś się podzieje. Natomiast jeśli chodzi o 3998 pociągów które dojechały do stacji właściwie bez opóźnień, to należy zapamiętać, że „właściwie bez opóźnień” w języku MiR znaczy „z opóźnieniami poniżej tysiąca minut”. Według PLK w poniedziałek 82 pociągi były opóźnione powyżej 60 minut (niektóre 70, niektóre 240, niektóre 400), co zresztą można sobie było sprawdzić na bieżąco w czasie audycji.

Shitstorm po tej wypowiedzi był taki, że aż Tusk poczuł się w obowiązku wygłosić za nią nieprzeprosiny („Jeśli ten komentarz kogoś dotknął, to jest mi przykro.”) a wicepremiera następnego dnia nie była już taka do przodu:

„Ja nigdy nie kłamię. Ale państwo na pewno będą umieli wyciągnąć z kontekstu moje zdania – powiedziała dziennikarzom minister infrastruktury i rozwoju.”

Powyciągajmy więc.

„Wczoraj taka była sytuacja, kiedy rozmawiałam z dziennikarzem, że na 4 tysiące pociągów tylko dwa miały takie opóźnienia, o których mówiłam. Przez noc sytuacja się pogorszyła”

Znaczy, opóźnienia poniżej tysiąca minut nadal uważamy za niewarte uwagi (a jeśli wasz pociąg spóźnił się tylko 60 minut, nie omieszkajcie wysłać ręcznie kaligrafowanego podziękowania na adres ministerstwa).

„Dzisiaj kolejarze mi powiedzieli, że sytuacja z takim oblodzeniem to anomalia. Ostatnio takie oblodzenie było w 2011 roku” 

Część kolejarzy twierdzi że aż takie to w 2009/2010, ale już mniejsza. To w końcu taki mamy klimat, czy wystąpiła anomalia?

„Nie może być tak, że ktoś przychodzi na pociąg, ma bilet, i nic nie wie. Nie wie kiedy pociąg ruszy, co się będzie działo, i nie ma na przykład podanych ciepłych napojów. Będę reagować z całą surowością na takie sytuacje, muszą być naprawione w ciągu kilku najbliższych godzin – powiedziała. Nie wykluczyła też konsekwencji personalnych.”

No jak to, przeież PKP Intercity zrobiło wszystko, sami słyszeliśmy.

Tak więc w poniedziałek mamy normalną zimę, dwa utknięte pociągi i nic strasznego się nie dzieje. We wtorek anomalia pogodowa, dezinformacja ze strony podwładnych oraz zostaną wyciągnięte konsekwencję. Ciekawe czy w środę się dowiemy, że haker urywał od raportów spływających do naszej bohaterki.

Doprawdy nie rozumiem, skąd ta nagła fascynacja u sporej części moich dalszych znajomych, jak to Bieńkowska dała słuszny odpór łasym na sensację dziennikarzom oraz szalejącemu terrorowi politycznej poprawności. Rozumiem niechęć do mli-mli czy zagrywek pijarowych (chociaż można by się kłócić, czy to nie jest PR na „silną babę”), ale może by tak trochę merytorycznie, a nie tekstami które równie dobrze można było zastąpić twoją starą albo ripostą wujka Staszka.

No ale dobra, zostawmy chwilowo ministrę w spokoju i zajmijmy się przedmiotem zadymy, czyli koleją.

Nieracjonalnym byłoby oczekiwanie, że sieć kolejowa będzie stuprocentowo przejezdna niezależnie od warunków. Klimat mamy taki (sorry), że czasem jest mróz, czasem marznące opady, metr śniegu, +35 w cieniu, powódź albo burza z piorunami. Natomiast jak najbardziej racjonalne jest oczekiwanie w takich sytuacjach sprawnego zarządzania kryzysowego, informowania pasażerów (idealnie na bieżąco, zanim jeszcze wsiądą do pociągu) i ogólnie, możliwej minimalizacji upierdliwości.

Czemu tak nie jest? W dużym skrócie - jak się dba, tak się ma. Cudem byłoby, gdyby konsekwentne olewanie kolei od ponad ćwierć wieku nie przynosiło żadnych negatywnych skutków. Infrastruktura trzymała się całkiem nieźle, ale w końcu musiała się zacząć sypać. Efektem ubocznym spadku ruchu.jest rzadsze przecieranie sieci trakcyjnej. Wyeksploatowany tabor daje sobie jakoś radę w zwykłych warunkach, ale w ekstremalnych okazuje się że działające piasecznice mogą się na coś przydawać. Nie da się skierować pociągu na używaną jeszcze w latach 70. trasę alternatywną, bo jest zarośnięta dwudziestoletnimi brzozami (SPISEG) albo przerobiona na rowerostradę czy śmiałą schetynówkę, zresztą i tak była niezelektryfikowana, a lokomotywy spalinowej nie mamy. Nie można objechać pociągu który utkwił drugim torem, bo po pierwsze drugi tor jest wyłączony z eksploatacji, a po drugie zlikwidowaliśmy rozjazdy i nastawnię, więc najbliższa przelotka za fafdziesiąt kilometrów. A to jeszcze nic przy przyjemnościach wynikających ze współpracy fafnastu spółeczek z grupy PKP (tak infrastruktura, jak i operatorzy), następnych fafnastu operatorów samorządowych, kolejnych fafnastu prywatnych oraz operatora wspólnego czyli niczyjego, Przewozów Regionalnych. A w każdym podmiocie siedzi zarząd, który z zasady reaguje na ponadprogramowe działania okrzykiem „ALE TO PIENIĄDZ KOSZTUJE”. W końcu prezesem grupy PKP jest bankowiec, były asystent Balcerowicza i doradca Lewiatana, po takim dotknięciu niewidzialną ręką rynku optymalizować koszty będzie i przez sen. Aż dziwne że jeszcze nie ma żadnej spółki-córki na Cyprze.

Spółeczki i operatorzy nie stanowią problemu sami w sobie w cywilizowanym kraju (np. Niemczech). Potrzebne są tylko uwarunkowania prawne narzucające i regulujące współpracę, urząd centralny który będzie tego pilnował oraz nadzór polityczny, który nadzoruje i lobbuje. Ale jesteśmy w Rzeczpospolitej Polskiej - uwarunkowania są głównie życzeniowe, Urząd Transportu Kolejowego udaje że nadzoruje a ministerstwo infrastruktury po wcieleniu do ministerstwa rozwoju regionalnego to nawet niespecjalnie próbuje udawać, że cokolwiek z tej całej kolei ogarnia.

I ostatni kamyczek do ogródka Bieńkowskiej, tym razem za działania. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego uparcie twierdziło, że kolej nie jest w stanie wchłonąć środków unijnych i trzeba je przesunąć na drogi, bo inaczej się zmarnują. Kolejarze wprawdzie próbowali tłumaczyć, ale to było długie i nudne, więc nikt z MRR nie słuchał zbyt dokładnie. Do historii przeszedł wiceminister Adam Zdziebło tekstem, że przecież POIiŚ jest na cały kraj, a kolejarze chcą robić z niego lokalne odcinki sieci takie jak Częstochowa-Fosowskie czy Inowrocław-Jabłonowo Pomorskie. Dla mniej zorientowanych w kolei - to coś jakby stwiedził, że drogowcy chcą zamiast rzeczy ważnych robić jakieś lokalne odcinki dróg typu Rusocin-Nowe Marzy czy Bolimów-Wiskitki.
Za zgadnięcie, kto w superministerstwie został wiceministrem do spraw kolei, redakcja nagród nie przewiduje.

Sorry, taką mamy kolej. W przypadku wystąpienia klimatu gdzieś daleko od domu, wasz nociodawca poleca teleobecność.