I jak tu kochać kapitalizm?
„Kopuły cerkwi widać z całego miasta, ale już za parę dni z portu i z części Nabierieżnej nie da się ich zobaczyć. Zasłoni je wielopiętrowy hotel ze szkła i stali. Batiuszka Władysław Szmidt od świętego Jana Złotoustego podniósł larum, że budynek powstaje w stumetrowej strefie ochronnej zabytkowego obiektu, ale władze go uspokoiły, że hotel będzie miał tylko cztery piętra, więc kopuły nie będą całkowicie zasłonięte. Kiedy budowa dojechała do piątego piętra, w mieście znowu zawrzało. Dziennikarze rzucili się na mera, a ten ogłosił, że wprawdzie inwestor uświadomił mu, że zgodnie z podpisaną przez niego umową hotel miał mieć osiem pięter, ale renegocjują wysokość budynku. Dogadali się na sześć, co znaczy -cieszył się mer - że krzyże na kopułach będą wystawały. Kiedy wyjeżdżałem z Jałty, kończyli siódme piętro.”
A wała.
Pan Tadeusz Gołębiewski jest wyjątkowo obrzydliwym bucem, wręcz chodzącą karykaturą cwaniaczka-biznesmena. Najpierw wymyślił sobie, że po oszpeceniu bunkrami Wisły i Mikołajek uszczęśliwi swoim gargamelem Karpacz. Potem wylobbował sobie zmiany w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego, które pozwoliły mu uzyskać pozwolenie na budowę takiego potworka i przystąpił do demolki krajobrazu.
Ale to mu nie wystarczyło. W trakcie budowy hotel magicznie urósł o dwie kondygnacje, okazało się że "panie, niedasię" pokryć takiej powierzchni dachówką i że w górach pada śnieg (najwyraźniej projekt budowlany tego nie uwzględniał). Bohater naszej opowieści postanowił więc dokonać niezbędnych zmian przed oddaniem obiektu do eksploatacji. W tym celu wezwał na dywanik radnych Karpacza i kazał im dostosować (jeszcze raz!) MPZP pod swoje potrzeby. Prawie mu się udało, tylko z jakichś tajemniczych powodów tym razem konserwator zabytków nie zdzierżył i zmian nie zaakceptował, po czym na sprawę rzuciły się media.
W całej sprawie bulwers łapię na dwie rzeczy.
Po pierwsze, pan inwestor buc robi to samo co inwestorzy buce od zarania Trzeciej Rzeczpospolitej - działa metodą faktów dokonanych. Po co zajmować się jakimiś takimi pierdołami jak plan zagospodarowania czy rejestr zabytków i zgody konserwatorskie, o drobiazgach typu szczegóły pozwolenia na budowę nie wspominając? Najłatwiej jest rozebrać na chama zabytkową willę albo parowozownię, zbudować ekstra trzy piętra, postawić fontannę, wyburzyć parowozownię, zasypać sobie brzeg Półwyspu Helskiego pod kemping a potem krzyczeć że to wszystko dla dobra lokalnej społeczności i będą turyści, obroty oraz miejsca pracy.
Najgorsza w tym wszystkim jest niezachwiana pewność takich za przeproszeniem biznesmenów, że to wszystko nie tylko ujdzie im na sucho ale i przyniesie wymierne korzyści. Jeśli to państwo ma ambicje choćby próbować być państwem prawa to w takiej sytuacji powinno tłuc buca danym mu nie bez powodu aparatem przymusu. Gdyby jeden z drugim musiał zredukować swojego gargamela do wielkości wynikającej z pierwotnego projektu czy odtworzyć cegła w cegłę zniszczony bez zezwolenia budynek, skala naruszeń w trymiga by zmalała. A przeciętny Kowalski nie miałby aż tak silnego poczucia, że od niego się wymaga a une, panie, nakradną tylko i się śmieją.
Po drugie, całe stado niedorozwiniętych korwiniątek na wieść o całej sprawie zaczęło standardowo meczeć o prześladowaniu biednych przedsiębiorców, którzy dawaliby z siebie znacznie więcej przeciekającego w dół bogactwa i miejsc pracy gdyby nie te tępe blokujące wszystko urzędasy, a zwłaszcza konserwatorzy i ekolodzy. I, oczywiście, w normalnym kraju byłoby to nie do pomyślenia.
Cóż, jeśli to co opisałem wyżej to jest obstrukcja urzędnicza to aż strach pomyśleć co taki korwinoid powie o funkcjonariuszu który śmie na ten przykład odrzucić wniosek ze względu na to że ktoś złożył np. połowę formularza. Istny Mozambik.
Umyka im oczywiście też to, że taki kloc wcale nie musi być dobrodziejstwem dla Karpacza, bo wygeneruje niskiej jakości miejsca pracy w usługach, zatka drogi dojazdowe a w zamian dostarczy tzw. turystów biznesowych, którzy spędzą całą konferencję na chlaniu i nie wystawią nosa ze środka kompleksu Gołębiewskiego. Też bym pewnie nie wystawiał, jest szansa że ze środka mniej widać jakie toto paskudne.
Czyżby fisting niewidomą ręką rynku był fetyszem aż tak wielu ludzi?
1 comment:
Oby to się okazało pięknym zakończeniem sprawy Gołębiewskiego:
http://www.rp.pl/artykul/590523.html
Post a Comment