2017-07-27

Srastrosrurfing


[UWAGA: notka może zawierać śladowe ilości optymizmu]



Postanowiłem odkurzyć bloga. W zasadzie to bardziej pasujące tu określenie to „odkopać i zrewitalizować”. Złapałem się na tym, że piszę ostatnio długie komentarze na fejsie w zagrzebanych głęboko wątkach, które to #nikogo. To co napiszę tutaj też nikogo, ale za to przynajmniej linkować do tego łatwiej. Jako że wzmiankowane komentarze w pewnej części zrecyklowałem poniżej, strumień świadomości może być nieco niespójny.

Okazało się, że poprzednia notka sprzed prawie trzech lat całkiem nieźle odnosi się do dzisiejszej rzeczywistości. Pisząc ją, o ile pamiętam, leciałem na emocjach związanych z wyborami samorządowymi. Od tego czasu wydarzyło się dużo i kraj jest niby ten sam, ale jednak nie taki sam. 

Co się dzieje wszyscy wiemy i nie będę tego jakoś szczególnie opisywał, inni zrobili to lepiej. Skupię się na missowaniu pointa przez miłościwie nam panujących i ich grupy wsparcia.



Maszynka propagandowa obozu rządzącego ostatnio zaryła w kupę kamieni i poodpadały jej kółka oraz wypadły tryby, a operatorzy biegają dookoła wymachując losowo złapanymi narzędziami i zderzając się między sobą, a owoce pracy są coraz bardziej odjechane. W chwili pisania tego tekściku platynowy Odjechany Peron jestem skłonny przyznać tow. Targalskiemu, który ogłosił że weto jest efektem działań byłej bezpieki która oddziałuje podprogowo na Dudę za pośrednictwem „Ucha Prezesa”. Nawet twardy elektorat patrzy na to wszystko z niejakim zdumieniem.

Ale jedna narracja odnośnie protestów jest stała i znamienna. 



Brzmi ona w skrócie „to nie żaden spontaniczny protest, wszystko jest odgórnie zorganizowane, mają takie same świeczki, profesjonalną oprawę, za to wszystko płacą wrogowie Polski wewnętrzni i zewnętrzni aby obalić wprowadzający dobrą zmianę rząd, który oderwał ich od koryta”.


Wam się naprawdę coś mocno w głowie pomieszało, jeżeli wychodzenie na ulicę nazywacie demokracją”

Zarzut zamachiwania się na porządek ustrojowy demokratycznymi, pokojowymi protestami manifestującymi niezadowolenie z działań wybranego demokratycznie rządu jest tak absurdalny że oddalamy go z miejsca, nawet nie dochodząc do tego drobiazgu że tyczy się on łamania ducha i litery konstytucji która reguluje cały ten pierdolnik. 


Zostaje nam oskarżenie o to, że protest został zorganizowany. Przez organizacje. I wydano na to pieniądze. No brawo ci państwo. W następnym odcinku oskarżymy rząd o to że rządzi (i wydaje na to pieniądze). Spontaniczny ruch oddolny polegający na tym że nikt się ze sobą nie komunikuje i każdy sobie rzepkę skrobie to marzenie każdej władzy. Nie bez powodu kapitaliści toczyli krwawe boje ze związkami zawodowymi, a aparatczycy PZPR tępili Solidarność. Im większa grupa ludzi chcących tego samego i występująca jednolicie, tym większy pałer negocjacyjny.

Przywoływany często jako kontrprzykład do obecnych wydarzeń protest przeciwko ACTA był istotnie bardziej chaotyczny ale był mniejszy, jedniodniowy, w sprawie znacznie mniej gardłowej i w sprawie dla ówczesnego rządu tak naprawdę mało istotnej. A i tak ktoś go zwołał i skoordynował (używając specjalnej aplikacji napisanej za granicami Polski przez firmę o której mówią że tam jakiś Żyd rządzi), pojawiły się tam partie ze swoimi transparentami a poza tym w sposób profesjonalny zmieniono strony początkowe większości polskiego internetu. Przecież to musiało kosztować gotówkę! Kto za to zapłacił i kto za tym stoi?[1]


Łapiecie już absurd? To wróćmy do 2017 i potraktujmy go przez chwilę poważnie.



Mam wrażenie, że ludzie którzy podnoszą te zarzuty na serio (w odróżnieniu od trolli lecących przekazem dnia) nigdy w życiu nie próbowali skręcić spontanicznie jakiegoś większego przedsięwzięcia w grupie. Choćby grilla na działce gdzie trzeba się umówić kto przyniesie kiełbę, kto grilla, kto posprząta, kto zawiezie i jak się za to wszystko policzymy. 

Załóżmy, że istnieje rzeczywiście, „działająca w jednym celu gęsta sieć organizacji, aktywistów, poszczególnych dziennikarzy, całych koncernów medialnych, firm reklamowych i potężna gotówka” i to ona kręci inbę aby zniweczyć wysiłki mające na celu wstanie z kolan. Zorganizowała profesjonalne sceny, celebrytów, wodzirejów, nagłośnienie, plakaty, ulotki, transport, catering, palety zniczy, kontenery róż, reklamy, autokary i rowery, artykuły w mediach, „wykorzystywanie mechanizmu #AstroTurfing aby manipulować Polską”[2] i co tam jeszcze sobie prawilni wymyślili. I to na terenie całego kraju. A wszystko to stoi w blokach i opłacana jest natychmiastowa gotowość. Teoretycznie się da. 

Czego się nie da, to przekonać ludzi do tego żeby wyleźli z domów na te eventy, zwłaszcza w tygodniu, w skali niespotykanej od jakichś trzydziestu lat, na terenie całego kraju w tym w miejscowościach poniżej pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców, a nawet wsiach. W reptilian masowo kontrolujących umysły mimo wszystko mało kto wierzy. Są osobniki przekonane o tym że społeczeństwo jest bezrozumną masą idiotów którzy pójdą jak owce do dowolnie zorganizowanych protestów (część jak sądzę dostała od prezesa Ciemny Lud To Kupi Kurskiego fuchę przy pisaniu pasków na tvp info), ale taki ąębiedaelitaryzm nieco kłóci się z wizją suwerena któremu spadły z oczu łuski i wprowadził ekipę Kaczyńskiego na salony. To znaczy twardemu elektoratowi się nie kłóci, ale to nie on jest ważny a osoby które zagłosowały na PiS z niesmaku do Platformy albo stwierdziły że oni wszyscy są diabła warci i zostały z domu. A im tę narrację będzie ciężko sprzedać.



Dodatkowo kompletnie niemożliwe przy tej skali działań byłoby utrzymanie tajemnicy a zamiast dziesiątek twardych kwitów, zdjęć i filmów obnażających te knowania mamy plumkanie o jakichś śmiesznych komciach na fejsie za trzy stówy brutto, tekst prezesa fundacji, o której mało kto słyszał (ja nawet nie wiem czy znam, bo nazwa jest tak generyczna że nie do zapamiętania) i koronne dowody czyli zdjęcia ludzi w odblaskowych kamizelkach, kartonów ulotek i paczek zniczy. 

Wielka gotówka? Przelew czy zlecenie stałe robi się nie wychodząc z domu i za darmo, crowdfunding często można po prostu wyklikać. Parędziesiąt złotych to dla sporej grupy ludzi nie jest już jakiś specjalny wydatek, a zbierają się z tego całkiem niezłe sumki (inaczej Kijowski nie miałby na co wystawiać lewych  faktur). 



Miłościwie nam panujący przez ostatnie dwa lata zdołali wkurzyć całkiem sporą grupę ludzi pokazując dość wyraźnie że nie są żadną dobrą zmianą, tylko kolesiostwem przy którym kolesiostwo Platformy wygląda na skromną służbę dla dobra kraju a tak wyśmiewaną ciepłą wodę w kranach zaraz może zastąpić breja płynąca z rozkuwanych i przekładanych bez sensu, ładu i składu rur, bo wodociągiem zarządzają misiewicze. Część z niej ma talenty organizacyjne, część dochód rozporządzalny, część dzianych znajomych za granicą. Część jest w stanie przyjść i pomóc w organizacji. Część robi [ZOBACZ MEMY] i pisze teksty. Większość jest w stanie poświęcić swój czas, przyjść i poskandować, a już na pewno rozdawać szery i lajki. Po każdym z dotychczasowych protestów, od Trybunału przez Czarny Protest po teraz zostaje pewien zaczyn od którego łatwiej zacząć następne działanie, zwłaszcza że w aktywiści przecież nigdzie nie poszli, a sympatycy nadal sympatyzują. 



I wiecie co? Właśnie się przekonali że to ma sens. Lecąc tym nieco paździerzowym patosem, „zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czas” (i tak, wiem co jest parę wersów później). A potem wrócili do domów i dowiedzieli się że są ubeckimi mordami[3] i trzeba ich pozamykać w obozach. No to się wkurzyli i wyszli znowu, a irytację skierowali przeciwko tym, którzy naprawdę ich wyciągnęli na ulicę. Czyli przeciwko władzy. 

I przekonali się też, że nie można działać w sprawach politycznych chowając się za apolitycznością. Ze względu na silną nieufność do partii politycznych (na którą mainstreamowe partie pracowały ciężko i długo) dużym poparciem cieszy się idea #nologo, ale myślę że to też się niedługo zmieni. Ciężko jest robić konstruktywną politykę nie mając na celu wystawienia jakichś reprezenantów do ciał samorządowych albo parlamentu[4]. A żeby zrobić do tego skutecznie to trzeba wesprzeć jakąś partię bądź coś niemalże identycznego we wszystkim poza formalną kwalifikacją (na ciebie patrzę, Kukiz). 



Teraz łyżka dziegciu. Niezależne (zwłaszcza finansowo) partie i NGOsy to sól w oku każdego autorytaryzmu. I na to nasza monopartia też ma przegłosowaną ustawę o Narodowym Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Jest w niej mniej więcej to, czego się można spodziewać. Pozostaje jeszcze kwestia finansowania spoza kraju, ale już pojawiły się głosy że takie ingerencje w wewnętrzne sprawy są niedopuszczalne i trzeba z tym zrobić porządek, a to oznacza zapewne że pojawi się jakiś projekt regulacji wzorowanych na tych, które wprowadzili znani bojownicy o wolność i demokrację: Putin, Orban i Erdogan.

Żywię nadzieję że te numery wyjdą im równie dobrze co reszta dobrej zmiany.

I być może okaże się że rządy PiS zapoczątkowały odradzanie się społeczeństwa obywatelskiego.

PS. To co jest kursywą to cytaty żywcem z krążącego agitpropu.

[1] http://antyweb.pl/juz-ponad-800-serwisow-uczestniczy-w-dzisiejszym-protescie-przeciwko-acta-liczba-ta-szybko-rosnie/
[2] https://medium.com/dfrlab/polish-astroturfers-attack-astroturfing-743cf602200 . W tej chwili narosło już piętrowo: cześć prawomediów głosi że astroturfingiem jest szerzenie informacji o astroturfingu oskarżającym opozycję o astroturfing.
[3] Come on, it's 2017. Średnia wieku na protestach znacznie spadła i dla wielu uczestników PRL to coś tak odległego w czasie jak dla pierwszej Solidarności druga światówka, więc to podobnie skuteczne jak ówczesne teksty o pogrobowcach hitleryzmu.
[4] Inaczej pozostaje obywatelska inicjatywa ustawodawcza. Wyrzucenie do kosza referendum w sprawie deformy edukacji skutecznie udowodniło jej przydatność w sporze z rządzącymi.

2014-11-30

Krótki poradnik obsługi umiarkowanego postępu (w granicach prawa).


Drogie czytelniczki i czytelnicy dowolnych dżenderów z jakimi tam się identyfikujecie, postanowiłem napisać instrukcję mogącą być pomocą przy zwiększaniu ilości piękna i dobra w świecie.

1. Zidentyfikuj zagadnienie, które wkurza Cię na tyle, żeby podjąć czynności.
2. Jeśli jest na szczeblu na którym nie możesz zrobić zupełnie nic, znajdź grupę ludzi którzy chcą robić to coś, a najlepiej już robią.
2a. jeśli takiej nie ma, załóż własną. Jeśli nie masz zasobów/ochoty, to znaczy że punkt 1. nie jest w wystarczającym stopniu spełniony i można ograniczyć się do narzekania.
3. Obwąchaj tę grupę ludzi pod kątem realizowania celów, które Ci bardzo nie leżą. Jeśli są takie które powodują że nie możesz z nimi stać pod jednym transparentem bez obrzydzenia większego niż wkurzenie z punktu 1, wróć do 2a.
4. Zidentyfikuj struktury terenowe tejże grupy ludzi najbliższe miejscówce zagadnienia i zapytaj jak możesz pomóc. Jeśli głupio Ci pytać, bo struktury daleko, wesprzyj datkiem.
5. Jeśli nie chcesz wspierać datkiem, pytać Ci głupio i w ogóle ciężko coś zrobić, to są przesłanki do tego że dokonałeś złej oceny w punkcie 1. W dobrym tonie jest wówczas przynajmniej nie protestować przeciwko ludziom walczącym z tym zagadnieniem w sposób który mógłby im przeszkadzać.

Ot, tyle.
A, jeszcze jedno - o ile w którymś momencie akceptowanym rozwiązaniem zaczyna być bicie ludzi bądź strzelanie do nich, to znaczy że zagadnienie zdecydowanie wyskoczyło poza ramy niniejszego poradnika i trzeba znaleźć taki od przewrotu zbrojnego. Ale tym to ja już zajmował się nie będę, a i wam odradzam.

2014-10-21

O co walczymy, dokąd zdążamy?


– Politik interessiert mich nicht.
– Aber Politik interesiert sich für Sie.
Vabank II, czyli riposta 

Jak niektórzy z moich czytelników zapewne wiedzą, zdecydowałem się przekroczyć Rubikon i wystartować w zbliżających się wyborach samorządowych. Konkretnie, kandydować na do Rady Miasta Bydgoszczy.
Dlaczego właściwie? Otóż dlatego, że po pierwsze jest z kim a po drugie moje zmęczenie zaistniałą sytuacją przekroczyło punkt krytyczny.

KW Metropolia Bydgoska nie jest partią polityczną, nie jest też quasipartią. Nie jest nawet klasycznym ruchem miejskim. Dobrze pasuje do określenia, które wymyśliłem kiedyś w luźnej dyskusji „koalicja zirytowanych bydgoszczan”. Bo i tak to mniej więcej wygląda - zlepek zaangażowanych w społeczną działalność osób, należących do stowarzyszeń i nie, którzy zmobilizowali się do stworzenia programu i wystąpienia pod wspólnym szyldem. Jestem w stanie się wpasować w tę formułę. Oczywiście nie ze wszystkimi zgadzam się we wszystkim, ale we wszystkim to ja się sam ze sobą nie zgadzam.

A czym jestem zmęczony? Ha. Poniższa lista jest czymś w rodzaju zrzutu z wątroby i jest dość chaotyczna, uprzedzam z góry.

  • tym, że można długo mówić o tym, że Bydgoszcz ma potencjał, ale mało co robi się żeby coś z tego mitycznego potencjału wykrzesać,
  • planowaniem przestrzennym, które się u nas jakoś niespecjalnie przyjęło,
  • długofalowym planowaniem strategicznym, które też się specjalnie nie przyjęło,
  • wizją miasta którą można sprowadzić do „wyrobimy nadwyżkę operacyjną a odnośnie decyzji będziemy zlecać audyty, analizy i studia”,
  • przedsięwzięciami które miasto planuje na trzy czwarte gwizdka, realizuje na pół, a ich późniejszym utrzymaniem bieżącym niespecjalnie się przejmuje, ale za to odtrąbia konsekwentnie peany na temat ciągłego rozwoju,
  • ciągłym klepaniem się po plecach że może i nie absorbujemy środków unijnych w odpowiedniej wysokości, ale i tak jest fajnie i przecież nie może być aż tak bardzo źle,
  • arogancją władzy na wszystkich jej szczeblach, od ministry Bieńkowskiej mówiącej o Bydgoszczy i Toruniu  „One mają komplementarne funkcje, bez względu na to, co mieszkańcy tych miast osobiście o tym myślą” i wciskającej te miasta na siłę do jednego obszaru funkcjonalnego, przez marszałka „Żadne stowarzyszenie nie będzie nas pouczało, jak organizować transport w regionie”Całbeckiego i wojewodę Ewę „ten kawałek parku to święta własność prywatna urzędu i będziemy tam parkowaćm bo tak”[1] Mes a na włodarzu miasta kończąc (choć tu arogancja pojawiła się zasadniczo w czasie kampanii),
  • radnymi, którzy są ciągle tymi samymi twarzami, ale tak naprawdę są bezbarwni i doskonale wymienni, ożywiają się głównie w tak ważkich sprawach jak nazwa mostu, repertuar teatru czy załatwienie sobie miejsc parkingowych pod samym ratuszem (bo gdzieżby tak stanąć dalej jak zwykli śmiertelnicy, o przyjechaniu komunikacją miejską nie wspominając), a potem i tak zamieniają się w maszynki do głosowania.

Z zewnątrz ciężko to wszystko zmienić. Może od środka się uda?

[1] To parafraza stanowiska, oczywiście. Pani wojewoda obwieszczała je zresztą o ile pamiętam ustami swojego rzecznika.

PS. Tak, doskonale wiem z czego zapożyczyłem tytuł posta. Oficjalne kandydowanie nie oznacza, że od tego momentu będę używał tylko i wyłącznie wypranego z ironii i humoru języka rodem z generatorów przemówień.

PPS. Prezydent Bruski zamieścił na swoim blogu (założonym zresztą niecałe półtora roku temu) swoją mowę z konwencji wyborczej PO. Nie ma możliwości komentowania, a wszystkie wpisy czytelników z czasów kiedy takowa istniała zniknęły. To zapewne to wzmiankowane „bezpośrednie odwoływanie się do opinii mieszkańców” w akcji.

2014-01-22

SUDDENLY ZIMA




Mamy styczeń. Zdarza się. W styczniu zrobił się minus i spadł śnieg, chyba drugi raz tej zimy taki porządniejszy (pierwszy przyniósł Ksawery). Zdarza się. Potem zaczęły się marznące opady, czyli w rezultacie sopelki, gołoledź i ogólnie ślizgawica. Zdarza się. Spowodowało to kłopoty w transporcie zbiorowym i indywidualnym, miejskim i dalekobieżnym, drogowym i szynowym. Zdarza się. Kolej dalekobieżna pisnęła niemrawo, pogmerała kółkami i prawie zdechła. Zdarza się (nie powinno, ale o tym za chwilę).

Potem dziennikarze, jak to mają w zwyczaju, zaczęli czepiać się ministry stosownej do spraw, a ministra, jak to ma w zwyczaju, odpowiedziała. I się zaczęło. Zapewne każdy z moich czytelników widział już jakiś śmieszny obrazek z jakże chwytną frazą „Sorry, taki mamy klimat”. Ale nie ona, mimo swojego memowego pałera, jest tu najbardziej oburzająca. Przytoczmy:

„Wicepremier Elżbieta Bieńkowska sytuację w "Faktach po Faktach" skomentowała następująco: - Pasażerom to można tylko powiedzieć: Sorry, mamy taki klimat. No niestety.

Zwróciła przy tym uwagę, że na tory w poniedziałek wyjechało cztery tys. pociągów, a tylko dwa utknęły.

- Nic nie poradzimy i wszędzie to się zdarza. PKP Intercity zrobiło wszystko, żeby tych pasażerów jakoś zabezpieczyć.

Bieńkowska oceniła, że "nie była to jakaś niesłychanie dramatyczna sytuacja".

- Ja wiem, że to może nie jest medialne i telewizyjne, ale przecież każdy człowiek w Polsce zdaje sobie sprawę, że zima w Polsce jest. I że jak zima w Polsce jest, to czasami się zdarzy, że coś na linii się podzieje, np. z lodem - oceniła.

I dodała: - Absolutnie nie dam sobie powiedzieć, że dzisiaj coś się stało strasznego. Stało się coś bardzo niewygodnego dla pasażerów dwóch pociągów. Ale jeszcze raz powtórzę: 3998 pociągów dojechało do stacji właściwie bez opóźnień.”

Co to jest, to ja nawet nie wiem. I nie chodzi o to, że Bieńkowska powinna ponosić jakąś osobistą odpowiedzialność za gołoledź, gradobicie i koklusz czy smętny stan polskiej kolei. Nie powinna. Ale ten poziom oderwania od rzeczywistości to nawet w obecnym rządzie jest rzadko spotykany.

W czasie kiedy ministra sadziła te kocopały w telewizji, w Pawłowie Wielkopolskim dwieście osób spędzało kolejną godzinę w podróży, siedząc w pociągu Regio do którego przesiedli się z jednego z tych słynnych dwóch unieruchomionych pociągów, bez ogrzewania, wody czy innych tego typu luksusów, oczywiście również bez żadnej informacji czy, kiedy i jak pojadą dalej. Pojechali w końcu, autobusami. Ciężko stwierdzić czy wpływ na to miało że ktoś w końcu zadzwonił do mediów, czy nie. Zarządzanie kryzysowe? Jakie zarządzanie kryzysowe, jak zima w Polsce jest, to czasami coś się podzieje. Natomiast jeśli chodzi o 3998 pociągów które dojechały do stacji właściwie bez opóźnień, to należy zapamiętać, że „właściwie bez opóźnień” w języku MiR znaczy „z opóźnieniami poniżej tysiąca minut”. Według PLK w poniedziałek 82 pociągi były opóźnione powyżej 60 minut (niektóre 70, niektóre 240, niektóre 400), co zresztą można sobie było sprawdzić na bieżąco w czasie audycji.

Shitstorm po tej wypowiedzi był taki, że aż Tusk poczuł się w obowiązku wygłosić za nią nieprzeprosiny („Jeśli ten komentarz kogoś dotknął, to jest mi przykro.”) a wicepremiera następnego dnia nie była już taka do przodu:

„Ja nigdy nie kłamię. Ale państwo na pewno będą umieli wyciągnąć z kontekstu moje zdania – powiedziała dziennikarzom minister infrastruktury i rozwoju.”

Powyciągajmy więc.

„Wczoraj taka była sytuacja, kiedy rozmawiałam z dziennikarzem, że na 4 tysiące pociągów tylko dwa miały takie opóźnienia, o których mówiłam. Przez noc sytuacja się pogorszyła”

Znaczy, opóźnienia poniżej tysiąca minut nadal uważamy za niewarte uwagi (a jeśli wasz pociąg spóźnił się tylko 60 minut, nie omieszkajcie wysłać ręcznie kaligrafowanego podziękowania na adres ministerstwa).

„Dzisiaj kolejarze mi powiedzieli, że sytuacja z takim oblodzeniem to anomalia. Ostatnio takie oblodzenie było w 2011 roku” 

Część kolejarzy twierdzi że aż takie to w 2009/2010, ale już mniejsza. To w końcu taki mamy klimat, czy wystąpiła anomalia?

„Nie może być tak, że ktoś przychodzi na pociąg, ma bilet, i nic nie wie. Nie wie kiedy pociąg ruszy, co się będzie działo, i nie ma na przykład podanych ciepłych napojów. Będę reagować z całą surowością na takie sytuacje, muszą być naprawione w ciągu kilku najbliższych godzin – powiedziała. Nie wykluczyła też konsekwencji personalnych.”

No jak to, przeież PKP Intercity zrobiło wszystko, sami słyszeliśmy.

Tak więc w poniedziałek mamy normalną zimę, dwa utknięte pociągi i nic strasznego się nie dzieje. We wtorek anomalia pogodowa, dezinformacja ze strony podwładnych oraz zostaną wyciągnięte konsekwencję. Ciekawe czy w środę się dowiemy, że haker urywał od raportów spływających do naszej bohaterki.

Doprawdy nie rozumiem, skąd ta nagła fascynacja u sporej części moich dalszych znajomych, jak to Bieńkowska dała słuszny odpór łasym na sensację dziennikarzom oraz szalejącemu terrorowi politycznej poprawności. Rozumiem niechęć do mli-mli czy zagrywek pijarowych (chociaż można by się kłócić, czy to nie jest PR na „silną babę”), ale może by tak trochę merytorycznie, a nie tekstami które równie dobrze można było zastąpić twoją starą albo ripostą wujka Staszka.

No ale dobra, zostawmy chwilowo ministrę w spokoju i zajmijmy się przedmiotem zadymy, czyli koleją.

Nieracjonalnym byłoby oczekiwanie, że sieć kolejowa będzie stuprocentowo przejezdna niezależnie od warunków. Klimat mamy taki (sorry), że czasem jest mróz, czasem marznące opady, metr śniegu, +35 w cieniu, powódź albo burza z piorunami. Natomiast jak najbardziej racjonalne jest oczekiwanie w takich sytuacjach sprawnego zarządzania kryzysowego, informowania pasażerów (idealnie na bieżąco, zanim jeszcze wsiądą do pociągu) i ogólnie, możliwej minimalizacji upierdliwości.

Czemu tak nie jest? W dużym skrócie - jak się dba, tak się ma. Cudem byłoby, gdyby konsekwentne olewanie kolei od ponad ćwierć wieku nie przynosiło żadnych negatywnych skutków. Infrastruktura trzymała się całkiem nieźle, ale w końcu musiała się zacząć sypać. Efektem ubocznym spadku ruchu.jest rzadsze przecieranie sieci trakcyjnej. Wyeksploatowany tabor daje sobie jakoś radę w zwykłych warunkach, ale w ekstremalnych okazuje się że działające piasecznice mogą się na coś przydawać. Nie da się skierować pociągu na używaną jeszcze w latach 70. trasę alternatywną, bo jest zarośnięta dwudziestoletnimi brzozami (SPISEG) albo przerobiona na rowerostradę czy śmiałą schetynówkę, zresztą i tak była niezelektryfikowana, a lokomotywy spalinowej nie mamy. Nie można objechać pociągu który utkwił drugim torem, bo po pierwsze drugi tor jest wyłączony z eksploatacji, a po drugie zlikwidowaliśmy rozjazdy i nastawnię, więc najbliższa przelotka za fafdziesiąt kilometrów. A to jeszcze nic przy przyjemnościach wynikających ze współpracy fafnastu spółeczek z grupy PKP (tak infrastruktura, jak i operatorzy), następnych fafnastu operatorów samorządowych, kolejnych fafnastu prywatnych oraz operatora wspólnego czyli niczyjego, Przewozów Regionalnych. A w każdym podmiocie siedzi zarząd, który z zasady reaguje na ponadprogramowe działania okrzykiem „ALE TO PIENIĄDZ KOSZTUJE”. W końcu prezesem grupy PKP jest bankowiec, były asystent Balcerowicza i doradca Lewiatana, po takim dotknięciu niewidzialną ręką rynku optymalizować koszty będzie i przez sen. Aż dziwne że jeszcze nie ma żadnej spółki-córki na Cyprze.

Spółeczki i operatorzy nie stanowią problemu sami w sobie w cywilizowanym kraju (np. Niemczech). Potrzebne są tylko uwarunkowania prawne narzucające i regulujące współpracę, urząd centralny który będzie tego pilnował oraz nadzór polityczny, który nadzoruje i lobbuje. Ale jesteśmy w Rzeczpospolitej Polskiej - uwarunkowania są głównie życzeniowe, Urząd Transportu Kolejowego udaje że nadzoruje a ministerstwo infrastruktury po wcieleniu do ministerstwa rozwoju regionalnego to nawet niespecjalnie próbuje udawać, że cokolwiek z tej całej kolei ogarnia.

I ostatni kamyczek do ogródka Bieńkowskiej, tym razem za działania. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego uparcie twierdziło, że kolej nie jest w stanie wchłonąć środków unijnych i trzeba je przesunąć na drogi, bo inaczej się zmarnują. Kolejarze wprawdzie próbowali tłumaczyć, ale to było długie i nudne, więc nikt z MRR nie słuchał zbyt dokładnie. Do historii przeszedł wiceminister Adam Zdziebło tekstem, że przecież POIiŚ jest na cały kraj, a kolejarze chcą robić z niego lokalne odcinki sieci takie jak Częstochowa-Fosowskie czy Inowrocław-Jabłonowo Pomorskie. Dla mniej zorientowanych w kolei - to coś jakby stwiedził, że drogowcy chcą zamiast rzeczy ważnych robić jakieś lokalne odcinki dróg typu Rusocin-Nowe Marzy czy Bolimów-Wiskitki.
Za zgadnięcie, kto w superministerstwie został wiceministrem do spraw kolei, redakcja nagród nie przewiduje.

Sorry, taką mamy kolej. W przypadku wystąpienia klimatu gdzieś daleko od domu, wasz nociodawca poleca teleobecność. 

2013-11-27

Biada nam, oj biada



Dzisiaj odbyło się pierwsze posiedzenie rządu po refreshu. Z tej okazji pozwolę sobie bezczelnie a złośliwie przytoczyć trochę dokumentów oraz cytatów ze świeżo upieczonej superministry.

Ministerstwo Rozwoju Regionalnego:
„ZIT realizowane będą przede wszystkim na terenie miast wojewódzkich i ich obszarów funkcjonalnych.”

Delimitacja Miejskich Obszarów Funkcjonalnych stolic województw:


Opracowanie stworzone przez PAN na zlecenie MRR, dodajmy.

GW, 26 marca 2012:

„Województwem, z którego dochodzi najwięcej kontrowersji jest kujawsko-pomorskie. Dlatego tu jestem. Chcę zrozumieć o co chodzi. Uważam, że połączenie funkcji obu miast jest korzystniejsze dla całego obszaru - powiedziała Bieńkowska.”

34. posiedzenie Senatu RP VIII kadencji, 5 czerwca 2013:

„Jeżeli nie będzie wspólnego programu i wspólnego ZIT – to jest skrót od zintegrowanych inwestycji terytorialnych – dla Bydgoszczy i Torunia, to pieniądze będziemy przesuwać do innych województw. Jest to bolesne dla tego województwa, co wszyscy pochodzący stamtąd wiedzą. W przypadku Zielonej Góry i Gorzowa nie musi tak być, ponieważ są za daleko od siebie, ale w przypadku Bydgoszczy i Torunia rozwój społeczno-gospodarczy i potrzeby mieszkańców idą w tym kierunku – wszystkie nasze badania na to wskazują – żeby te miasta jednak zbliżyły się do siebie. One mają komplementarne funkcje, bez względu na to, co mieszkańcy tych miast osobiście o tym myślą. A więc to było o miastach.”

Co mieszkańcy myślą osobiście, badała niedawno Gazeta Wyborcza, dla ABT Zachód i ABT Wschód osobno:

„ Na pytanie, "czy Bydgoszcz powinna tworzyć metropolię z Toruniem", 40 proc. bydgoszczan odpowiedziało twierdząco, a 46 proc. jest przeciwnego zdania. Reszta nie potrafiła wskazać żadnej odpowiedzi.”

„Jak pokazują wyniki sondażu, który dla "Gazety" przeprowadziła pracownia Millward Brown, za tworzeniem wspólnej metropolii z Bydgoszczą opowiedziało się 44 proc. mieszkańców grodu Kopernika. Nieco mniej, bo 40 proc., sprzeciwia się współpracy z naszymi sąsiadami, a 16 proc. nie ma w tej sprawie zdania.”

Tak wygląda ta cała samorządność w praktyce. Dajemy wam rozwiązanie, ono jest dobre bo jest nasze, macie je lubić, proszę nie zwracać uwagi na nasze wcześniejsze opracowania.. I cieszcie się, że jecie ciepłe.

Europejska Karta Samorządu Lokalnego? W czterech literach się tym bydgoszczanom (i torunianom też) poprzewracało, ot co.